Mam pytanko do… Pana Ozzy’ego
Co najbardziej zaskoczyło Pana w Polsce, kiedy Pan przyjechał?
Mnóstwo rzeczy, ale najbardziej bloki.
Dlaczego akurat bloki?
W Sudanie wszyscy mieszkają w domach jednorodzinnych, a blokami są tylko biurowce, gdzie ludzie pracują. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem polskie miasto, – a było to w nocy – stwierdziłem, że Polacy to najbardziej pracowity naród na świecie. Dlaczego? Bo w biurowcach do godziny dwudziestej pierwszej wszyscy pracują – palą się światła. U nas na przykład o szesnastej już wszędzie gasły. Wszyscy bardzo się ze mnie śmiali i mówili: Ludzie nie tylko pracują w wieżowcach, ale tam też mieszkają. Zamiast biur, są tam mieszkania. Było to dla mnie wielkie zaskoczenie.
Czy wciąż uważa Pan, że Polacy to tak pracowity naród?
Tak. Uważam, że są pracowici, choć zrozumiałem też, że tak jak w każdym narodzie istnieje taka warstwa, która jest bardzo, bardzo pracowita i istnieje warstwa, która najchętniej nic by nie robiła, ale pracowitych jest więcej.
Czy wolałby Pan być człowiekiem inteligentnym, ale smutnym, czy radosnym, ale głupim?
Nie muszę wybierać. Jestem inteligentny i smutny.
A gdyby miał Pan wybrać?
Pozostałbym przy moim smutku.
Jakie trzy słowa najlepiej Pana opisują?
Na pewno jestem sumienny – we wszystko, co robię wkładam sto procent zaangażowania, jestem konsekwentny i mam przedziwne poczucie humoru.
Co najbardziej Pana denerwuje?
Głupota z premedytacją. Jeśli ktoś jest głupi, nie ma nad tym żadnej kontroli, niech będzie głupi, mi to nie przeszkadza, mimo, że to samo w sobie jest denerwujące. Jeśli ktoś jest głupi, a potem dostaje narzędzia, by być mniej głupim i nic z nimi nie robi, nie chce się zmienić, to bardzo mnie to denerwuje. Uważam, że ten człowiek nie osiągnął odpowiedniego poziomu adaptacji i współpracy, więc przykro po prostu patrzeć na takiego człowieka.
Czy Pan stara się uczyć na swoich błędach?
Staram się. Nie zawsze mi to wychodzi, ale się staram.
Czemu tak bardzo lubi Pan stawiać jedynki?
Z dwóch powodów. Po pierwsze: jedynka kojarzy się z czymś negatywnym, stawiając jedynkę pokazuję, że to nie jest nic takiego, od czego można umrzeć, nic czym trzeba by się bardzo przejmować. A druga rzecz: uważam, że jedynka to jest najlepsza ocena. Dlaczego? Bo jeżeli ktoś ma szóstkę, to musi ją utrzymać i wtedy podchodzi do kartkówki z taką myślą: Boże, jak ja dzisiaj dostanę piątkę, to mi obniży średnią. A jak mam jedynkę, przychodzę na poprawę albo na następną kartkówkę, co tak naprawdę mam do stracenia? Jedynkę już mam. Niżej nie może być, więc podchodzę do kartkówki, myśląc, że teraz może być tylko lepiej i tak jest w życiu – nie jest ważne ile razy upadasz, ważne ile razy wstaniesz. Jedynka to jest jeden upadek z wielu. Świat się nie skończył. Wniosek jest taki: co teraz mam zrobić, żeby z tej jedynki, zbudować sukces. I właśnie tego chcę was uczyć, że jak coś mi się w życiu nie udało, nie znaczy, że będę siedział w domu i nie będę starał się nic robić, bo moje życie się skończyło. Coś mi się nie udało, trudno, to jest dla mnie nowy początek i teraz nie mam nic do stracenia. Będzie już tylko lepiej. To jest taka lekcja życiowa.
A jak Pan podszedł do swojej pierwszej jedynki?
Do mojej pierwszej jedynki? Byłem zdziwiony, że dostałem jedynkę. Właściwie zawsze byłem, nie w klasie, tylko w szkole w trójce najlepszych uczniów, więc kiedy dostałem pierwszą jedynkę, to byłem wielce zdziwiony.
Z czego była?
Oczywiście z geografii. Tylko z geografii miałem jedynkę, ale potem bardzo się starałem, żeby nie mieć tego przedmiotu a w mojej szkole było to możliwe. Dzięki temu miałem średnią sześć zero. Ta jedynka nie była dla mnie dowodem, że jestem głupi i nie straciłem wiary w siebie. Byłem zdziwiony, co się stało a potem nauczyciel mi wytłumaczył: nie umiesz rysować map. No, tak, ale ja nie mam zdolności plastycznych. Dla mnie to było nie do przejścia. Na przykład raz byłem bardzo dumny z mapy, którą narysowałem w piątej klasie, ale Pan spojrzał na nią i zapytał: Ozzy, co to jest? Worek ziemniaków? To doświadczenie wiele mnie nauczyło i teraz, kiedy jestem nauczycielem, wiem, że są różne umiejętności, nie mogę od wszystkich wymagać tego samego. Jeśli ktoś umie rysować, to super, niech robi coś z rysunkiem, a jeśli ktoś nie umie, nie wymagam, żeby umiał. Jeżeli ktoś woli mówić, niż pisać, ma szansę, żeby zaliczać kartkówki ustnie, a jeżeli woli pisać, to bardzo proszę. Staram się udostępniać uczniom i uczennicom różne metody, bo wiem, jakie to jest krzywdzące, kiedy jest tylko jedna słuszna metoda.
Co zaskakuje Pana w uczniach i uczennicach?
Zaskakuje mnie to, że czasami zadają mi takie pytania, na które nie jestem przygotowany. Zaskakuje mnie też, że czasem proponują rzeczy, których sam nie przemyślałem wcześniej. Zaskakuje mnie to, że pięknie czasami wykorzystują moje błędy na kartkówkach. Na przykład wczoraj miałem kartkówkę z klasą piątą i było pytanie, jak katastrofy naturalne wpływają na środowisko? Ktoś napisał: dobrze lub źle. Ja mówię: wiesz co? z bólem serca daję ci ten punkt, ponieważ nie to miałem na myśli, ale tak odpowiedziałeś, że stylistycznie i gramatycznie masz rację, więc masz ten punkt, ale z bólem serca, bo nie o to mi chodziło. Jak Pan źle sformułował pytanie, to Pan ponowi tego konsekwencje.
Co Pan sądzi o mediach społecznościowych, o facebooku, instagramie i tik toku?
Staram się nie używać. Uważam, że kreują świat, który tak naprawdę nie istnieje. Każdy może zrobić z siebie kogoś, kim nie jest. Zmienia się bo, chce być fajniejszy dla kogoś, albo mniej fajny dla kogoś innego, nie znając nawet tego kogoś. Uważam, że to jest takie miejsce, gdzie można bardziej krzywdzić innych, niż robić dla nich coś dobrego. Oczywiście jeśli ktoś używa i uważa, że jest to coś fajnego, to ok, natomiast ja nie używam i nie uważam, żeby to było coś fajnego. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to popularna opinia i może mnie spotkać za to krytyka.
Założyłem sobie konto na facebooku, ponieważ okazało się, że moi znajomi z liceum rozproszyli się po świecie i to była jedyna możliwość, żeby się z nimi kontaktować. I do dzisiaj używam go właśnie wyłącznie w tym celu. Nie pamiętam, żebym wszedł i zaczął oglądać czyjeś posty, czy coś takiego. Dla mnie po pierwsze to jest strata czasu, a po drugie wolałbym poświęcić te dwie minuty i zadzwonić do kogoś, niż czytać pięćset jego postów.
Gdyby spotkał Pan siebie sprzed piętnastu lat, co by Pan sobie powiedział?
Powiedziałbym: zazdroszczę ci młodości. Ale też bym powiedział: wiesz co? super ci idzie, wszystko jest na dobrej drodze i kiedyś osiągniesz wszystko, o czym teraz marzysz.
Czy kiedy był Pan dzieckiem, podobało się Panu coś z dorosłości, z czego teraz by Pan zrezygnował?
Moja mama mówiła, że ja nigdy nie byłem dzieckiem. Podobno urodziłem się dorosły. Nie płakałem, nie bawiłem się, nie miałem żadnych cech, które miały inne dzieci. Moja mama twierdzi, że urodziłem się dorosły do tego stopnia, że na przykład karmiła mnie, położyła mnie i zapomniała gdzie, więc nie mogła mnie znaleźć. Musiały wszystkie dziewczyny szukać, żeby mnie znaleźć. Podobno byłem tak spokojnym dzieckiem, że kiedy przyszła pora karmienia i mama zapomniała o godzinę, czy dwie, to nie płakałem. Po prostu jak mnie położyła, tak siedziałem, póki nie wróciła po mnie. Więc nie wiem, czy byłem dzieckiem. Pamiętam jedno, zawsze chciałem, jak będę dorosły, żeby nikt mi nie mówił, jak mam żyć.
I udało się Panu?
Tak, ale żałuję. Łatwiej jest, kiedy ktoś nam mówi, co jest dobre, co jest złe, co mamy zrobić, jak postępować. Jako dorośli musimy podjąć decyzję, a co gorsza potem zmierzyć się z konsekwencjami, a to już nie jest takie przyjemne.
Z jakiej książki najwięcej się Pan nauczył?
Z Koranu, z Diuny i z książki zatytułowanej Kwiaty dla Pani Harrison.
A czego się Pan z nich nauczył?
Z Koranu nauczyłem się jak żyć, z Diuny nauczyłem się bardzo ważnej rzeczy: czasami jest nam bardzo ciężko i źle z tym, że poświęcamy się dla innych, czujemy, że bardzo źle zrobiliśmy, że można było inaczej postąpić, ale ostatecznie gdyby cofnąć czas, zrobilibyśmy dokładnie tak samo. Tego się nauczyłem – żeby nie żałować i po prostu iść dalej. I z trzeciej książki nauczyłem się, że nie wystarczy marzyć i na pewno trzeba się zastanowić nad tym, o czym się marzy, bo czasami marzenia się spełniają i okazuje się, że wcale tego nie chcieliśmy.
Wszyscy w szkole wiedzą, że lubi Pan kebaby, dlaczego?
Bardzo lubię kebaby. Po pierwsze jest to wygodne danie, na przykład, jak wezmę kebaba do ręki, to mogę z nim spacerować. A ponadto, bardzo mi się kojarzy z klasą drugą liceum. To była dla mnie klasa bardzo problematyczna, ponieważ zachorowałem, byłem w szpitalu ponad miesiąc, opuściłem wiele lekcji a to był akurat okres przygotowawczy do matury, miałem bardzo duże zaległości i któregoś dnia, idąc do szkoły, poczułem niesamowity zapach. Zawsze przechodziłem tak z piętnaście minut wcześniej, bo nienawidziłem się spóźniać, ale tamtym razem stwierdziłem, że sprawdzę, co to jest. Koło naszej szkoły było targowisko, tak zwany rynek arabski. Poszedłem tam i okazało się, że Pan w sklepie, w środku ma taką bryłę mięsa i to tak pięknie pachnie. Jak to kupiłem i ugryzłem pierwszy raz, stwierdziłem, że to jest bardzo smaczne. Wszystkie te uczucia, całe te wspomnienia wracają do mnie z każdym gryzem kebaba i to mi daje szczęście. To są wspomnienia Sudanu, jak szedłem z kolegami, jak spotkałem się z moim dyrektorem szkoły i on się śmiał, że pierwszy raz się spóźniłem dwie minuty, że trzeba gdzieś to zapisać. Kiedy zwolnili nas wcześniej, to: co chłopaki idziemy do klubu? Nie, idziemy na kebaba. Jechaliśmy do klubu trenować tenisa na przykład na mistrzostwa. No, to zanim pójdziemy grać, to pójdziemy sobie na kebaba. To po prostu są różne rzeczy, które są dla mnie bardzo ważne i wracają do mnie z każdym kęsem.
Dziękujemy